Nieruchomości

piątek, 18 lutego 2011

Pies i kot - część druga

W poprzedniej części opowiadałem o relacjach Diny i Pestki z Bajtkiem.
Po jakimś czasie przeprowadziliśmy się z bloków do domu. Bajtek uzyskał wreszcie wolność i swoje własne wejście. Robotnicy, którzy wykuwali otwór w ścianie dla kota patrzyli na nas trochę jak na wariatów. A my byliśmy zadowoleni, że kot ma swoje wyjście i nie ćwiczy nas po kilkanaście razy dziennie w otwieraniu i zamykaniu drzwi na taras, by go wypuścić i wpuścić. Przy okazji ubyła nam praca z kuwetą :)
Ale miało w tym kocim poradniku miało być o dalszych relacjach między psami a kotami.
W trzecim roku mieszkania w domu przybłąkał się młody kocurek o umaszczeniu szaroburym jak Bajtek - to właśnie on leży w królewskiej pozie na kanapie w artykule o Światowym Dniu Kota :)
Właściwie nawet nie przybłąkał się, a znalazł sobie dom i postanowił w nim zamieszkać, co jak widać udało mu się znakomicie. Na samym początku trochę bał się Pestki, ale nie na tyle, by nie miauczeć cały czas o jedzenie. Ile by nie jadł, ciągle się domagał. Trwało to trochę, zanim zrozumiał, że micha zawsze będzie pełna. Również mimo otwartych drzwi na taras nie chciał wychodzić na dwór. Pewnie ułożył sobie w kociej główce, że jak wyjdzie, to może go już nie wpuszczą, zatem nie wolno mu wychodzić :-D
Bajtek nie zaakceptował Filemona. Wyraźnie ustawiał go, tłukł po pyszczku. Najwyraźniej go nie lubił i nie przyjął do stada.  I własnie tu pojawia nam się Pestka, wówczas już dość stateczna, 6 letnia suczka. Otóż gdy Bajtek przypierał Filemona do ściany i chciał go lać, Pestka wchodziła między nich w zdecydowanie jednym zamiarze - by odseparować Bajtka od Filemona. Nie broniła w sposób agresywny. Po prostu wchodziła między nich.
Każdy kto ma koty, psy inne zwierzę wie, że to nie nakręcane roboty, bezrozumne stworzenia działające na jedno kopyto. Wystarczy zresztą poszperać w poradnikach o kotach i nie tylko, by dowiedzieć się, że co zwierzę, to indywidualność.
Bajtek był kotem z charakterem. Indywidualistą. Miał swoje zdanie, swoje kocie chęci i niechęci. Gdy miał ochotę spoufalał się z kimś z nas, gdy nie miał ochoty wyraźnie dał to odczuć. O obcinaniu pazurów u kota już mówiłem - walka albo lek uspokajający.
Filemon - typowy oportunista. Można było z nim zrobić, co się chce. Wziąć na ręce w każdej chwili, głaskać nawet łapki (Bajtek od razu karał zuchwalca śmiącego dotknąć jego jestestwa :)), pewnie można by go było złapać za ogon i zakręcić młynka bez kocich protestów. Agresja = -1. Największe zdumienie budził w nas fakt, że można mu było obciąć kocie pazury, a czyszczenie uszu to sam miód :)
Z Pestką się mijali, poza próbą obrony go przed szefem domu Bajtkiem, żadnych zabaw, czy poufałości między nimi nie było.
Dopiero gdy przyszła Bajka...

czwartek, 17 lutego 2011

Pies i kot w jednym stali domku..

Znamy wszyscy powiedzenie: "żyć ze sobą jak pies z kotem".
Gdy się zobaczy psa goniącego kota można pomyśleć, że to powiedzenie ma sens. Choć równie dobrze można by powiedzieć: żyć ze sobą jak kot z myszą.. lub jak... okoń z płotką.
Tak czy inaczej nic bardziej mylnego!

Mam dwa psy i trzy koty. Wcześniej była Dina (krótka o nie opowieść znajdziecie w  "Bajtka dzień drugi" ),  która mieszkała z nami już dwa lata, gdy przybył Bajtek. Dina od początku zignorowała kota. Raz go obwąchała i już więcej jej nie interesował. Żadnej agresji, warczenia, gonienia. Gdy Bajtek podrósł próbował się z nią bawić, ale szybko dał sobie spokój. Po krótkim wszakże czasie okazało się, kto w tej dwójce ma miejsce numer 1!
Chyba już zgadliście: Bajtek szybko zdominował psa i to tak skutecznie, że gdy wchodził bezceremonialnie na posłanie Diny, ona szybko stamtąd uciekała. Porozumiewały się ze sobą w swoim języku ciała i choć  (dla nas)nie było widać  ze strony Bajtka agresji, drapania, syczenia, fukania, pies zmykał z piskiem. Bajtek po prostu usiadł, popatrzył i... Dina była uległa :)
Kilka lat później przybyła Pestka (Dina zginęła :() - suczka rasy beagle. Bajtek miał wówczas 5 lat - dorosły kocur. Tu z kolei sprawy wzajemnych relacji ułożyły się inaczej. Pestka bez  szacunku :) potraktowała kota, bawiąc się  z nim jak z młodym psiakiem.
I, ku naszemu zdziwieniu Bajtek traktował te zabawy, udawane bójki, podgryzania jako własnie zabawę, a nie rywalizację, walkę, spór o dominację :) Pestka nigdy nie była zdominowana przez kocura, choć w w niektórych momentach delikatnie mu ustępowała.  Może zasługa w tym Pestki, a raczej faktu, że była beaglem. Psy z tej rasy  bardzo często są używane do eksperymentów medycznych ponieważ beagle z natury nie są agresywne i żyją zgodnie w dużych stadach bez walk i psich awantur.
Tak więc, wówczas nic nie potwierdzało, a wręcz zaprzeczało tezie wspomnianej na początku. Pies z kotem mogą żyć i to w naprawdę zaskakującej przyjaźni, o czym będzie w następnym wpisie...
Pojawią się:  nowy pies, nowe koty, nowe relacje, przyjaźnie i animozje...

Światowy Dzień Kota

Światowy Dzień Kota

Ten dzień obchodzony jest w kliku krajach w różnych termiach. W Polsce (od 2006 r) i Włoszech (1990 r) w dniu 17 lutego. Poza tym koty mają swoje święto w Rosji (1 marca), USA (29 października), Wielka Brytania (8 sierpnia). Wszystkim kotom życzę, by miały się równie dobrze ( a nawet lepiej :)) jak kot Filemon

A świat leży u moich łapek... 


 Pies myśli:
 Państwo dbają o mnie, dają jedzenie, mam ciepłe posłanie w ciepłej budzie. Wychodzą ze mną na spacer, głaszczą, pieszczą, gdy choruję zaprowadzają mnie do lekarza...

 Oni są BOGAMI!!! 

 Kot myśli:
 Państwo dbają o mnie, dają jedzenie, mam ciepłe posłanie w ciepłym koszyczku. Mam swoją kuwetę, głaszczą mnie, pieszczą, gdy choruję zanoszą mnie do lekarza...

Jestem bogiem!!!

wtorek, 15 lutego 2011

Kot u lekarza


Z poprzedniego wpisu wiemy już, czemu kot powinien wizytować lekarza. Ale dla porządku przypomnę:
  • dla zbadania ogólnego stanu naszego Przyjaciela
  • w przypadku, gdy kot zachowuje się inaczej niż zwykle: jest osowiały, nie chce jeść, unika dotknięć itp.
    Każdy właściciel zna swojego kota, standard jego zachowań i wie, co oznacza określenie "zachowuje się inaczej niż zwykle".
  • terminowe szczepienia na kocie przypadłości z wścieklizną włącznie.
  • ustawienie diety kota, czyli co ma jeść lub czego nie. Tak nawiasem mówiąc jest teraz sporo artykułów jedzeniowych dla kota: dla kotów aktywnych, domowych, sterylizowanych, młodych, starych. Jedzenie suche - chrupki, z puszki mięsne (czyli mokre).
  • sterylizacja - już wiemy dlaczego :)
  • gdy chcemy pogadać z lekarzem i kot jest doskonałym pretekstem :)
Jak wygląda typowa wizyta u lekarza?
Od razu sprecyzuję: wszelkie czynności wykonywane przez lekarza odnoszą się do kota. Właściciel jest tylko trzymaczem i kasą :)
Zatem po wyjęciu kota z pojemnika - klatki, zamkniętego koszyka (o transporcie kota pisałem już wcześniej) stawiamy go na stół i trzymamy podczas gdy lekarz dokonuje badania.
Mierzy temperaturę, ogląda uszy, oczy, pazurki, stan sierści, brzucha. Gdy są niezbędne zabiegi w tym: czyszczenie uszu (najczęściej), obcięcie pazurków, usunięcie, a raczej zaaplikowanie środka przeciw insektom (pchły, kleszcze), szczepienie - te zabiegi są wykonywane od ręki. Żadne z nich nie powodują bólu czy przykrości kotu, chyba, że ewidentnie tego nie lubi.
W przypadku kotów spokojnych cała wizyta trwa krótko, jest bezbolesna dla każdej ze stron i nie przysparza problemów. Jedynym efektem ubocznym może być miauczenie kota w trakcie transportu. :)
Natomiast gdy komuś się trafił kot z charakterem, niedotykalski, nielubiący zbytniej poufałości - mogą być problemy.
Już trochę pisałem o Bajtku i ci, którzy czytali wszystkie wpisy wiedzą, że był kotem trudnym. Nie lubił być brany na ręce, głaskany gdy nie chciał, dotykanie łapek było zabronione. Bronił swej indywidualności i prawa do niedotykania w sposób jednoznaczny i czasem bolesny dla wszystkich: gryzł i drapał. Nie był kotem agresywnym, po prostu bronił swej niezależności jak umiał. A, że my nie znaliśmy kociego języka, a on nie umiał mówić w naszym więc w jakiś sposób musiał nam zakomunikować, że sobie  czegoś nie życzy.
Tak, czy inaczej jego wizyty u lekarza byłe ciekawe :), zwłaszcza gdy nowy lekarz uważał, że umie podejść do kota i da sobie z nim radę :-D
Naiwny...
Swego czasu Monika (miała wówczas 11 lat a Bajtek 1 rok) wzięła Bajtka do lekarza, który miał niedaleko gabinet (do tego co uznał go za kotkę rok wcześniej). Zabrała go owiniętego w ręcznik - nie mieliśmy wówczas klatki, lekarz był blisko i... nie było TEGO bloga :) Po rozwinięciu kota, lekarz zabrał<się do zastrzyku niepomny uprzedzeń, że Bajtka trzeba mocno trzymać. Efekt był taki, że lekarz miał ciętą, długa ranę, Bajtek wylądował na parapecie okna nastroszony i warczący, Monika poszła do domu po mamę :)
Tak więc po doświadczeniach bolesnych głównie dla lekarzy został opracowany inny system.
Bajtek w klatce był stawiany na stole. Klatka była otwierana od góry, ja trzymałem kota za szyję i tułów i udawałem, że nie słyszę warczenia. Lekarz robił szybko zastrzyk, klatka była jeszcze  szybciej zamykana i po sprawie. Gorzej, gdy trzeba było wyczyścić uszy czy obciąć pazury lub wyczyścić zęby. Tego już się nie dało zrobić w sposób normalny. Bajtek dostawał zastrzyk uspokajający i po chwili można było robić z nim co tylko chcieliśmy. Dodam, że nawet wówczas cicho warczał, tyle, że nie miał sił by się ruszać :)

piątek, 11 lutego 2011

Kot, który się leczył...

Kot, jak każde stworzenie wymaga opieki lekarza. Koty będące na wolności, tzw. bezpańskie żyją krótko ok. 7-8 lat, a podejrzewam, że w mieście jeszcze krócej. Często giną pod kołami samochodów, trują się wykładanymi trutkami, zagryzane są przez psy, chorują. Kot zadbany, trzymany w domu może żyć długo - od 15-20 lat. Tu uwaga: koty żyją dłużej niż psy :)
Kot wymaga pielęgnacji - to już omawiałem w innych postach, w ramach której ujęta jest również wizyta u lekarza. I nie tylko wtedy, gdy kocur/kotka jest chora. Zaliczajmy również wizyty przeglądowe. Czy nic się nie dzieje, czy oczy, uszy zdrowe, z brzuszkiem wszystko w porządku. Trzeba przyciąć pazurki, których kot nie ściera w domu. Przypominam, to co pisałem wcześniej o pazurkach kotów będących na wolności. One same je sobie stępiają, poza tym tam, na wolności są potrzebne do wspinania się na drzewo nie tylko, jak wielu z Was myśli, by złowić ptaka, ale by móc szybko i bezpiecznie schronić się na drzewo przed goniącym psem. Bez pazurów koty nie będą się mogły tam schronić i może się okazać, że po kocim manicure i pedicure jedynym przyrządem jakie będziemy mogli użyć w stosunku do kota, to nie kuweta, miska z jedzeniem, koszyk do spania ale... łopata :(
Skutkiem ubocznym włażenia kota na drzewo może za to się okazać konieczność wejścia no to samo drzewo osobiście, bo koty, co może niektórym wydawać się niewiarygodne, nie potrafią zejść z drzewa, gdy zapędzą się za wysoko.
Są również próby amputacji kocich pazurów. Ta barbarzyńska metoda służy tylko wygodzie ludzi: kot rzeczywiście nie drapie, nie wspina się po meblach, zasłonach, firanach. Ale pozbawiony pazurów czuje się zagrożony - pazury to jego forma obrony, sposób ucieczki. I proszę pamiętać: kot NIE ROZUMIE, że mieszka w domu, z którego nie wychodzi i nie musi się bronić, łowić, uciekać.
A po co kotom pazury? Do obrony, wspinania, łowienia, ucieczki. Gdyby ktoś Wam powyrywał paznokcie, które przecież u ludzi to szczątek pozostały po czasach gdy walczyliśmy zębami, pazurami. Drogie Panie, a jak tam wasz wygląd na karnawałowej zabawie bez wypielęgnowanych paznokci? Że o przerysowanych tipsach nie wspomnę.
I tyle o pazurkach :)
Koty również muszą być szczepione przeciwko swoim kocim chorobom. Kocich chorób jest sporo, nie będę ich tu wymieniać - jest tyle na ten temat informacji, że łatwo je znaleźć wpisując w ulubioną przeglądarkę słowa: choroby kota (można dodać domowego). Natomiast zalecam i polecam robienie kociego przeglądu dla jego i naszego dobrego samopoczucia.
Jest jeszcze jedna wizyta, którą musimy odbyć nawet, gdy kot jest zdrowy: każdy właściciel kota powinien swego Szarego Brata Mniejszego wysterylizować. W odpowiednim okresie i wieku. Oczywiście kota, a nie właściciela :-D Czemu sterylizacja? Dojrzewający kocur, jak i dojrzały, jak każdy samiec będzie znaczyć swoje terytorium, a zapewniam wszystkich, że substancja znacząca fiołkami nie pachnie. Na pewno wielu z Was poczuło na korytarzach, na swoim domu, samochodzie silny zapach. To koci mocz odpowiednio spreparowany do zaznaczenia swego terytorium. Bajtek, jak dojrzał - miał 7 miesięcy - obsikał w domu wszystko. Wziął w posiadanie dom, sprzęty. Obsikał również komputer, który żona zaraz oczyściła (po roku musiałem go rozkręcić. W środku śmierdziało jak w niesprzątanych lwich klatkach. Okropieństwo...).
Wracając do Bajtka i jego, nie bójmy się tego słowa, kastracji.
Wymyśliłem sobie taki oto scenariusz: gdy nadejdzie czas, wezmę kocura i MY, dwaj mężczyźni pójdziemy do lekarza. Jak facet z facetem. I stamtąd jeden z nas wyjdzie lekko zmodyfikowany. Ktoś, czyli Bajtek.
Rzeczywistość była bardziej prozaiczna. Gdy Bajtek zaznaczył swoje terytorium, zrobił to dwa razy: pierwszy i ostatni. Na drugi dzień żona zabrała kocura w klatce do lekarza i było po atrybutach męskich i jednego faceta w domu mniej. I nawet lekarz nie miał wątpliwości komu co miał wyciąć...
U kotek sprawa jest podobna. Gdy są pełnosprawne, w okresie rui bywają bardzo niespokojne, hałaśliwe, męczące. Zamęczą siebie i współmieszkańców. Mogą nawet uciekać. Zatem choćby z tego powodu należy je wysterylizować.
Ale czemu, poza znaczeniem przez kocura, czy hałaśliwością kotki w czasie rui należy koty (i nie tylko koty) sterylizować?
Bo nie chcemy by nasze zwierzaki produkowały niekontrolowaną ilość nowych kotów. Tak dla przypomnienia: Bajtek był własnie produktem niekontrolowanym. Z całego miotu przeżył tylko on.
Jeśli ktokolwiek widział film "Koty to dranie", to wie o czym mówię.
Skutkiem ubocznym sterylizacji jest złagodnienie kota, co doceni każdy, kto miał lub ma kota agresywnego (my doceniliśmy :)). Dotyczy to także innych zwierząt: psów, koni, byków.
Więcej o sterylizacji, za i przeciw, znajdziecie tutaj
I tyle na dziś...
Rozpisałem się o wizycie lekarskiej, a pozostało jeszcze sporo. Zatem reszta znajdzie się w następnej części :)
Zapraszam

wtorek, 8 lutego 2011

Kot, który (się) uczył...

Jeśli czytacie moje teksty w miarę regularnie, wiecie już sporo o moim pierwszym kocie  Bajtku. Zaskoczył nas wszystkich swoimi postępami w nauce. Na początku myśleliśmy, że podobnie jak psa nauczymy go kilku sztuczek z najważniejszą:  sikaniem i robieniem kupy do kuwety. Ta ostatnia czynność była jednocześnie najprostszą i jedyną, jeśli można tu mówić o nauczeniu go tego :-D . I jeśli jesteśmy o kociej toalecie, to wybiegnę w przód by wspomnieć o naszych doświadczeniach z innymi kotami. Po Bajtku dołączył do nas Filemon, a kilka lat później, już po śmierci Bajtka, dwóch kocich braci Kleofas i Bonifacy (nie muszę oczywiście dodawać, że nie przyszły z imionami, w każdy razie nie z z tymi, które zostały im nadane. Tak nawiasem, gdzieś czytałem, że koty mają swoje nazwy w kocich miaukach. I nasz również tam nazywają. Ciekawe jak brzmi palant... :) ).
Muszę jeszcze wspomnieć o otoczeniu w jakim tym wszystkim kotom przyszło żyć: Bajtek pojawił się gdy mieszkaliśmy w blokach. Małe mieszkanie 52,9 m2 trzy pokoje, jeden mały, dwa mniejsze, kuchnia, łazienka, przedpokój. W tym mieszkaniu było nas troje ludzi: zona, ja, Monika oraz pies Dina (polski gończy) i Bajtek - kot dachowiec, z umaszczenia szarobury.
Niezła gromadka :)
Pozostałe koty zjawiły się, gdy już mieszkaliśmy w wybudowanym, obszernym domu z ogródkiem i oddzielnym wyjściem dla kotów. Mimo możliwości wychodzenia na dwór wszystkie koty (poza Bajtkiem, co zrozumiałe, bo już wychodził od dawna) na początku nie wychodziły z domu mimo otwartych drzwi na taras i stale dostępnych drzwiczek kocich, a przez jakiś czas aklimatyzowały się w domu. Taka już jest kocia natura, że zanim zaczną rządzić, muszą poznać teren, oswoić się, co trwa trochę. Przez ten czas korzystały z kociej toalety, czyli kuwety. Korzystały  z niej bez pudła! :) Tu dodam, że Filemon załatwił sobie mieszkanie, wikt i opierunek w wieku 6-7 miesięcy i do tego czasu błąkał się gdzieś w okolicy(czyli kot zwyczajny załatwiania się na zewnątrz) Dwaj bracia Kleofas, Bonifacy w wieku 1 miesiąca przybyły w tekturowym pudełku.
Z naszych doświadczeń porządkowych: nie bójcie się nieporządku toaletowego!! Koty są z natury czyste i nie załatwiają się gdzie popadnie. Mam porównanie z psami. Każdy musiał być pilnowany i gdy kucał by się  załatwić, a robił to gdzie chciał to szybko za kark, biegiem na dwór i tam dopiero toaleta, chwalenie, nagrody. Koty - myk i już wiedzą (lub wią, jak kto woli :) ).
Ale miało być o kocie, który się uczył. :)
W poprzednim poście pisałem o kocie, który czytał w myślach. Szybko wówczas sie nauczył, że nie nalezy być zbytnio męczący i nadmiernie ekspansywny. To nie oznacza, że biedny kot był ograniczany w swoich prawach mieszkańca domu. Łaził gdzie chciał, robił co chciał, bawił się gdy chciał. Ale też szybko zrozumiał, że nie należy wspinać się po firankach, zasłonach. Że stół do nie miejsce dla kota. Że gdy domownicy śpią, nie wolno uprawiać rodeo.
Bajtek szanował siebie i bronił swej kociej godności w sposób czasem dla nas cokolwiek bolesny. Ale też bardzo szybko nauczył się kogo może gryźć (obcych), a kogo nie (swoich). I nie dlatego, że był karcony. Tu mała dygresja: bicie zwierząt w celu wymuszenia posłuchu świadczy tylko o całkowitym niezrozumieniu ich behawioryzmu. To nie zwierzę jest niepokorne, nieposłuszne, lecz to my, ludzie nie potrafimy zrozumieć co do nas "mówi" i nie umiemy mu przekazać, czego od niego oczekujemy. Po raz któryś odsyłam wszystkich zainteresowanych "działaniem" psa i kota do programu"Zaklinacz Psów" na kanale National Geographic .
Powinienem również napisać w tytule: kot, który uczył... Ponieważ kot nauczył nas szanowania godności zwierzęcej, a raczej Szarego Brata Mniejszego - określenie używane przez św. Franciszka odnośnie zwierząt. Dzięki niemu poznaliśmy, co oznacza tolerancja i akceptacja czyichś zwyczajów. Nie zmuszania do tego czego nie lubi. Poczuliśmy smak prawdziwej kociej miłości do nas, gdy przychodził sam z siebie, kładł się na kolanach i mruczał. Gdy przynosił myszy... :) To też jest dodatkowy element rozrywkowy z kotami, które mają swobodę. Będzie i o tym w dalszych kocich opowieściach.
Każdy z nas, to też już pisałem, ma stereotyp kota: lubi leżeć na kolanach, być przytulany śpi, mruczy, być głaskany, pije mleko, łapie myszy. A tak nie jest! Sfrustrowanych potencjalnych "użytkowników" kota oraz tych, co nie wiedzą, pragnę poinformować, że każdy kot, to jednostka indywidualna, indywidualista w każdym calu, mającym swoje zdanie czasami zgodne z naszym. Potrafi respektować czyjeś potrzeby i wymaga respektowania jego. Szybko się uczy i szybko uczy innych. I jeśli  nie jesteście wystarczająco asertywni, tak po kociemu, to może być ciekawie :)
Ale przeciez koty to dranie... :)
O czym próbuję Was przekonać pisząc tego bloga.

niedziela, 6 lutego 2011

Kot, który czyta w myślach...

Z małego kocurka, Bajtek stał się wyrostkiem ze wszystkim przynależnymi temu wiekowi atrybutom. Każdy rodzic, który przeżył okres przechodzenia swego dziecka z dzieciństwa do nastoletniości wie, o czym piszę :)
Rozrabiał ile się dało, skakał, wdrapywał się na co się dało. Był przy tym nader asertywny w okazywaniu swoich emocji, gdy ktoś próbował zrobić z nim coś, czego sobie nie życzył. Gryzł, drapał brany ręce, na kolana, głaskany wtedy, gdy tego sobie nie życzył.

Jak pisała Monika w komentarzu niejeden gość został skarcony za próbę zbytniego spoufalania się z nim. Muszę tu jednak przyznać, biorąc w obronę kota, że zanim karcił ostrzegał sycząc, warcząc i machając łapką dla odstraszenia intruza. gdy to nie pomagało, jak osa wbijał się ząbkami w delikwenta.
Na szczęście, jego ząbki nie były na miarę lwa, tygrysa, pantery zatem pozostawiały drobne ślady i uczucie lekkiego ugryzienia. :)

Ponieważ z kotów był jedyny w domu, Dina nie chciała się z im bawić i traktowała go z obojętnością, nie miał z kim uczyć się polować, walczyć, skradać się, zagryzać. Kot zaczął  traktować nas jako swoich pobratymców, cokolwiek większych kotów. Zresztą sądzę, że koty, psy nie uważają nas za coś/kogoś innego niż jako inne koty czy psy. Nie wiedzą, jak wyglądają same - spróbujcie zobaczyć jak zwierzęta zachowują się przed lustrem patrząc na swoje odbicie. Postrzeganą postać traktują jak innego kota, psa postępując z odbiciem, jak z innym zwierzęciem.  Psy starają się nie patrzeć na odbitego drugiego psa odwracając pysk. Wiadomo, dlaczego: patrzenie wprost na innego psa to demonstracja siły, dominacja. Jeśli ten drugi robi dokładnie tak samo, może nastąpić próba siłowego przekonania intruza, że JA tu żądzę. Psy starają się uniknąć konfrontacji i zachowywać zgodnie z własnym psim językiem ciała. A do niego należy niekonfrontowanie się wzrokiem.

Bajtek uważał nas za koty i, jak  z nimi,  z nami próbował się bawić, walczyć, atakować. :) Zaczajał się w ciemnych miejscach i gdy któreś z nas przechodziło, wyskakiwał z ciemności, atakował wbijając się łapkami i ząbkami w nogi. Szybko nauczył się, że ze mną czy Moniką małe ma szansę. Ledwo wyskoczył, już w powietrze był przechwytywany  i kończyła się zabawa. Ale z żoną...

O, tak z nią miał  niezłą zabawę. 

Upatrzył sobie jej nogi jako główny cel ataku. Wskakiwał na nie, wbijał się pazurkami, gryzł i uciekał :) Żona chodziła w tym okresie z podrapanymi nogami i, powiedzmy to wprost, choć nader delikatnie -  nie była zadowolona.
Miała już tak dosyć tej kociej zabawy, a nic nie skutkowało jako antykocia perswazja  i postanowiła oddać kota w dobre ręce. Przez przypadek znalazła stadninę koni, w której stajniach grasowały szczury, myszy i właściciel szukał kota, który by je tępił. Muszę przyznać, że była bardzo zdeterminowana w swoim postanowieniu pozbycia się kocura. Tak zdeterminowana, że nie reagowała nasze  - Moniki i moje - próby załagodzenia stanu i odwiedzenia jej od planu relegowania Bajtka.

Któregoś wieczoru porozumiała się z właścicielem stadniny co do przekazania Bajtka.

I... nagle kocur przestał ją atakować. Jakby czytał w myślach, wiedział, że w stosunku do niego są niecne dlań zamiary. Wyczuł nniebezpieczeńswto i przestał, nagle przestał polowwać, gryźć, drapać. Stał się normalnym, spokojnym kocurkiem. Normalnym spokojnym jak na niego :-D

Oczywiście, kot nie czytał w myślach, nie rozumiał rozmowy telefonicznej (a była przeprowadzana przy nim) tylko wyczuł swoimi kocimi zmysłami negatywną dla siebie energię, poczuł - używając naszych ludzki sformułowań - że przegiął i może być źle.

Bajtek nam się zmienił... (tak, choć nie zupełnie, nie do końca i nie w tym temacie - jak powiedziała parodiowana postać redaktora Zygmunta Kałużyńskiego, na pytanie czy się zgadza z czymś. :) )

Zmienił się (Bajtek, nie red. Kałużyński) i zaczęła się następna kocia faza.

Zapraszam do następnych informacji, obserwacje z życia kota, który umiał czytać w myślach...