Nieruchomości

wtorek, 15 lutego 2011

Kot u lekarza


Z poprzedniego wpisu wiemy już, czemu kot powinien wizytować lekarza. Ale dla porządku przypomnę:
  • dla zbadania ogólnego stanu naszego Przyjaciela
  • w przypadku, gdy kot zachowuje się inaczej niż zwykle: jest osowiały, nie chce jeść, unika dotknięć itp.
    Każdy właściciel zna swojego kota, standard jego zachowań i wie, co oznacza określenie "zachowuje się inaczej niż zwykle".
  • terminowe szczepienia na kocie przypadłości z wścieklizną włącznie.
  • ustawienie diety kota, czyli co ma jeść lub czego nie. Tak nawiasem mówiąc jest teraz sporo artykułów jedzeniowych dla kota: dla kotów aktywnych, domowych, sterylizowanych, młodych, starych. Jedzenie suche - chrupki, z puszki mięsne (czyli mokre).
  • sterylizacja - już wiemy dlaczego :)
  • gdy chcemy pogadać z lekarzem i kot jest doskonałym pretekstem :)
Jak wygląda typowa wizyta u lekarza?
Od razu sprecyzuję: wszelkie czynności wykonywane przez lekarza odnoszą się do kota. Właściciel jest tylko trzymaczem i kasą :)
Zatem po wyjęciu kota z pojemnika - klatki, zamkniętego koszyka (o transporcie kota pisałem już wcześniej) stawiamy go na stół i trzymamy podczas gdy lekarz dokonuje badania.
Mierzy temperaturę, ogląda uszy, oczy, pazurki, stan sierści, brzucha. Gdy są niezbędne zabiegi w tym: czyszczenie uszu (najczęściej), obcięcie pazurków, usunięcie, a raczej zaaplikowanie środka przeciw insektom (pchły, kleszcze), szczepienie - te zabiegi są wykonywane od ręki. Żadne z nich nie powodują bólu czy przykrości kotu, chyba, że ewidentnie tego nie lubi.
W przypadku kotów spokojnych cała wizyta trwa krótko, jest bezbolesna dla każdej ze stron i nie przysparza problemów. Jedynym efektem ubocznym może być miauczenie kota w trakcie transportu. :)
Natomiast gdy komuś się trafił kot z charakterem, niedotykalski, nielubiący zbytniej poufałości - mogą być problemy.
Już trochę pisałem o Bajtku i ci, którzy czytali wszystkie wpisy wiedzą, że był kotem trudnym. Nie lubił być brany na ręce, głaskany gdy nie chciał, dotykanie łapek było zabronione. Bronił swej indywidualności i prawa do niedotykania w sposób jednoznaczny i czasem bolesny dla wszystkich: gryzł i drapał. Nie był kotem agresywnym, po prostu bronił swej niezależności jak umiał. A, że my nie znaliśmy kociego języka, a on nie umiał mówić w naszym więc w jakiś sposób musiał nam zakomunikować, że sobie  czegoś nie życzy.
Tak, czy inaczej jego wizyty u lekarza byłe ciekawe :), zwłaszcza gdy nowy lekarz uważał, że umie podejść do kota i da sobie z nim radę :-D
Naiwny...
Swego czasu Monika (miała wówczas 11 lat a Bajtek 1 rok) wzięła Bajtka do lekarza, który miał niedaleko gabinet (do tego co uznał go za kotkę rok wcześniej). Zabrała go owiniętego w ręcznik - nie mieliśmy wówczas klatki, lekarz był blisko i... nie było TEGO bloga :) Po rozwinięciu kota, lekarz zabrał<się do zastrzyku niepomny uprzedzeń, że Bajtka trzeba mocno trzymać. Efekt był taki, że lekarz miał ciętą, długa ranę, Bajtek wylądował na parapecie okna nastroszony i warczący, Monika poszła do domu po mamę :)
Tak więc po doświadczeniach bolesnych głównie dla lekarzy został opracowany inny system.
Bajtek w klatce był stawiany na stole. Klatka była otwierana od góry, ja trzymałem kota za szyję i tułów i udawałem, że nie słyszę warczenia. Lekarz robił szybko zastrzyk, klatka była jeszcze  szybciej zamykana i po sprawie. Gorzej, gdy trzeba było wyczyścić uszy czy obciąć pazury lub wyczyścić zęby. Tego już się nie dało zrobić w sposób normalny. Bajtek dostawał zastrzyk uspokajający i po chwili można było robić z nim co tylko chcieliśmy. Dodam, że nawet wówczas cicho warczał, tyle, że nie miał sił by się ruszać :)

Brak komentarzy: